Reżyser ``Piątego Elementu`` wielokrotnie powtarzał, że czekał całe życie, by nakręcić z należytym rozmachem ``Valeriana...``. Kosmiczna przygoda pochłonęła ponad 208 milionów euro, bijąc rekord na Starym Kontynencie. Pieniądze te zostały wydane przede wszystkim na efekty specjalne, którymi ``Valerian`` wbija w fotel.
Nie czytałam komiksowego pierwowzoru, jednak z tego, co udało mi się dowiedzieć, filmowa wizja nieco odbiega od pierwotnej konwencji. Największą różnicą nie jest tu bynajmniej zastąpienie rudej bohaterki blondwłosą heroiną w postaci pięknej Cary Delevingne, ale całkowite pominięcie wątku podróży w czasie. Kosmiczni agencji ludzkich sił specjalnych w filmie działają w jednej linii czasowej i ani przez moment nie wspomina się tam o możliwości skoku w przeszłość czy przyszłość. Jeśli przełkniecie ten zgrzyt, dalej będzie już tylko lepiej.
Stacja kosmiczna 28. wieku
Cała początkowa sekwencja jest fenomenalna. Reżyser sięgnął czasów nam współczesnych, by pokazać jak wygląda proces kształtowania się międzynarodowej stacji kosmicznej. Dołączanie kolejnych modułów z różnych państw, które dzisiaj za sobą „nie przepadają”, symboliczne uściśnięcie dłoni, podniosła atmosfera…To jest niesamowicie wzruszające, zwłaszcza później, gdy starzejąca się wciąż załoga wita kolejne pokolenia, również Obcych, których wygląd potrafi rozdziawić gębę.
Gdy docieramy do czasów współczesnych Valerianowi i jego partnerce Laureline, mamy już 28-stulecie, a Alpha, która początkowo przypominała ISS, wygląda teraz jak kosmiczne miasto. Miliony stworzeń z różnych planet żyją tu w pokoju, wymieniając się wiedzą i kulturą. Są tu całe sektory wodne, w których kryją się niesamowite istoty, jaśniejące złotymi układami scalonymi strefy, w których AI zapisuje całą wiedzę i kontroluje bankowość, domy uciech dla każdej z ras i inne dziwy, które oszołomią fanów SF. Do tego uniwersum chce się wejść i zwiedzać je na własną rękę (jakże piękna byłaby z tego gra!).
Perły niczym Na’ Vi
Perły, to piękne istoty, które pewnego razu przyśniły się Valerianowi. Żyją na idyllicznej planecie, żywcem wyjętej z obrazów Jima Warrena, gdzie lazur wody kontrastuje z białym piaskiem i granatowym niebem. Ich pokojowe nastawienie do świata, dbanie o naturę i smukły wygląd skojarzy się Wam od razu z niebieskimi Na’Vi z „Avatara”. Ale Perły są zdecydowanie bardziej szlachetne, rozwinięte wyżej intelektualnie i mniej dzikie. Z tą rasą związana jest również wielka tragedia, która stanowi motor napędowy dla całego filmu. Pozwolimy odkryć Wam ją samemu.
Scenariusz jest napakowany przygodami, których nie powstydziliby się „Strażnicy Galaktyki”, czy „Gwiezdne Wojny”. To jest przede wszystkim kino akcji (w końcu mamy do czynienia z rządowymi agentami), ale nie brakuje w nim wzruszających momentów. Humor jest dyskretny, w zasadzie sprowadzony tylko do przekomarzania się dwójki bohaterów i kilku scenek z obcymi. Dobrze, że nie przekombinowano i nie zrobiono z Valeriana drugiego Star Lorda. Nawet jeśli od samego początku widnieje wyraźny podział na dobro i zło, a całość kroczy utartymi przez gatunek ścieżkami (misja, która kończy się nie tak jak powinna, detonacja, która zostaje przerwana w ostatniej sekundzie etc.) to i tak ogląda się to z zapartym tchem.
Może dlatego, że nie brakuje tu także i świeżych pomysłów, które nawet jeśli są tylko rozszerzeniem klasyki, to są podane w tak doskonałej formie, że człowiek czuje się podczas seansu jak w wesołym miasteczku pełnym dziwów. Mnie chyba najbardziej zachwycił fragment z wirtualną rzeczywistością. Wyobraźcie sobie pustynie, na którą całymi gromadami przyjeżdżają turyści z całego świata. Na miejscu zakładają nie tylko okulary, ale przede wszystkim „rękawice”, które przypominają wielkie skrzynie. To dzięki nim mogą „wyciągać” wirtualne przedmioty i przenosić je do prawdziwego świata. Nie wiem czy koncepcja największego we wszechświecie, wielopoziomowego targowiska pochodzi z komiksu czy jest to autorski pomysł Bessona, ale za to wykonanie należą się wielkie brawa.
Wymuszony romans
Łyżką dziegciu w beczce miodu są niestety aktorzy, którzy wydają się straszliwie pozowani. Jak majorem może być chłopaczek, wyglądający na góra 15 lat? Dane DeHaan ma niesamowity głos i spodobał mi się już w „Kronice”, ale totalnie nie pasuje na playboya, który podkochuje się w swojej zimnej partnerce. Cara, choć jest niewątpliwie piękną i zgrabną kobietką, to wywołuje natychmiastową antypatię wiecznie naburmuszoną buzią i „żołnierskim” zachowaniem. Te ich końskie zaloty wypadały nad wyraz nienaturalnie. Gdy nastolatek wygłasza tyrady o chęci małżeństwa to po prostu wygląda to śmiesznie.
Świetnie wypadł w swojej maleńkiej rólce Ehan Hawke, ale największą gwiazdą tego filmu jest oczywiście Rihanna. Jej występ w stylu burleski, wzbogacony genialnymi przejściami CG (artystka przemienia się tu kilkanaście razy), to najbardziej seksowna sekwencja w całym obrazie. I choć piosenkarka nie występuje w „Valerianie…” długo, to jej gra aktorska bije na głowę główną protagonistkę. Tembr jej głosu, łzy, oczy wyrażające więcej niż całe gesty – chyba nikt inny nie zagrałby postaci Bubble lepiej.
Podsumowanie
Reakcje na ten film są bardzo skrajne, co szczerze mnie zadziwia. Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek fan SF wyszedł z tego seansu niezadowolony. To doskonała space opera, z efektami specjalnymi, które nie pozwalają oderwać oczu od ekranu. Główni bohaterowie może nie mają wielkiej charyzmy i przypuszczalnie starsze pokolenie poradziłoby sobie z tymi rolami lepiej, ale nie przeszkadzają w odbiorze całego filmu. Dostrzeżecie tu wiele nawiązań do Gwiezdnych Wojen, Star Treka, Mass Effecta, Gry Endera, Avatara czy Strażników Galaktyki, a równocześnie nie będziecie mieli wrażenia wtórności.