Sześć odrębnych historii, sześciu różnych reżyserów i jeden wspólny mianownik - technologiczna paranoja. ``Czarne lustro`` to jeden z najlepszych seriali Netflixa, który pokazuje nam do czego może doprowadzić postęp, gdy za bardzo uwierzymy w utopijną przyszłość.
Premiera czwartego sezonu „Czarnego Lustra” nastąpi 29 grudnia, a więc w dość symbolicznym momencie. Koniec roku to zawsze czas przemyśleń, podsumowań i oczywiście marzeń o przyszłości. Pracując w branży technologicznej widzę jak wielki postęp następuje w różnych dziedzinach naukowych: Elon Musk kopie już tunele pod Hyperloop, który parę lat temu wydawał się abstrakcyjnym pomysłem. SpaceX odnosi coraz więcej sukcesów. Amazon eksperymentuje z dronami. Facebook i Google prześcigają się w rozwiązaniach społecznościowych. Boston Dynamics tworzy już roboty, które poruszają się niemal tak jak ludzie. Wirtualna rzeczywistość to jeden z najgorętszych trendów tego roku. A jest to przecież tylko wierzchołek góry lodowej, który przedostaje się do mediów. Nikomu nieznane firmy pracują w swoich laboratoriach nad technologiami, które być może zmienią nasze życie.
Sęk w tym, że każdy wynalazek da się wykorzystać nie tylko w szczytnym celu. Już teraz stoimy w obliczu cyberparanoi – narzekamy na inwigilację, ale sami pchamy się do sieci ze swoim życiem prywatnym. Wściekamy się na płytkie portale randkowe, w których „nie można” znaleźć sensownego partnera, ale z drugiej strony nie mamy skrupułów by zdradzać małżonków przez internet. Narzekamy na puste media i youtuberów, na których wychowuje się współczesne młode pokolenie, ale swoją aktywnością w sieci wspieramy właśnie takie mało ambitne treści. I nie zanosi się wcale na to, by było lepiej.
Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane
O tym właśnie mówi każdy sezon „Czarnego lustra” i czwarty wiernie podtrzymuje tę tradycję. Z sześciu odcinków cztery to typowe antyutopie. Piękna przyszłość, w której technologie niosą ze sobą konkretne dary: zaawansowany system dziecięcego nadzoru, perfekcyjny algorytm dobierania w pary, czy narzędzie mogące wyświetlić wspomnienia. Dary te, niczym koń trojański szybko okazują się pułapką. Jednak choć te historie prowadzą do brutalnego, smutnego czy niepokojącego finału to nigdy nie negują istoty samych technologii. „Czarne lustro” podkreśla jak istotnym czynnikiem w każdym rozwoju jest kwestia ludzkiej moralności. Sęk w tym, że znając ton całego serialu i wydźwięk poprzednich odcinków, trudno pozbyć się uczucia wtórności oraz czegoś co mnie osobiście drażni w filmach wszelakich – serwowania oczywistości miast wielowarstwowego deseru, do którego należy dobrać się samodzielnie.
Poprzednie odcinki miały świetne, niespodziewane zakończenia (patrz -> „Biały Niedźwiedź”), wywoływały długofalowe refleksje (patrz-> „San Junipero”) czy też niosły ze sobą napięcie, które w finale wprost eksplodowało i pozostawiało w głębokiej ciszy (patrz -> „Wersja próbna”). Czwarty sezon jest znacznie uboższy w tego typu doznania, ale może to wynikać nie tyle z samego scenariusza, co z oczekiwań widza, którego po tylu seansach trudno już czymś zaskoczyć. W kilku przypadkach wyraźnie da się dostrzec koncepcje, które już raz były w tej serii wykorzystane (m.in. zabawy z pamięcią, wirtualną rzeczywistość, aplikację oceniającą człowieka). Czyżby formuła ulegała powoli wyczerpaniu? A może według twórców to po prostu najbliższe spełnienia wizje, o których warto rozmawiać?
Kolorowe szarości
W odcinku „Archanioł” poznamy mamę, która zachowuje się tak, jak zachowałby się każdy rodzic – zrobi wszystko, by chronić swoje dziecko. Pomijając już kwestię implementacji i działania technologii, którą otrzyma, cała reszta jest niezwykle rzeczywista i nie tak odległa spełnieniu jak mogłoby się wydawać. System ochrony, który od początku uderza w etykę na pewno wzbudzi w Was kontrowersje. Być może przeżyliście już kiedyś namiastkę takiej sytuacji – zajrzeliście komuś do pamiętnika, śledziliście rozmowy partnera w sieci, podsłuchiwaliście przez drzwi o czym rozmawia Wasza córka. Czy oddzieranie kogoś z prawa do prywatności można usprawiedliwić dobrymi intencjami? Do czego może doprowadzić nadmierna kontrola? Na te i inne pytania jednoznacznie odpowie „Archanioł”.
Jednym z moich ulubionych odcinków czwartego sezonu okazało się „Czarne muzeum”, które porównałabym klimatem do opowiadań grozy Stephena Kinga. Zamiast typowej dla „Czarnego lustra” antyutopii mamy zbiór trzech oryginalnych historii dotyczących wariacji na temat eksperymentowania z ludzką świadomością. Pal licho, że znów z technologicznego punktu widzenia mocno niewiarygodnych. Najważniejsze, że każda kolejna opowieść tego odcinka wywołuje coraz większe napięcie. W tym gabinecie osobliwości przeżyjecie dreszcz przerażenia i zarazem mocno satysfakcjonujący finał.
Ze ściśniętym żołądkiem z kolei przesiedzieliśmy z Grześkiem cały odcinek „Metalhead”. Szczerze polecamy zostawić go sobie na sam koniec, bo jest zdecydowanie najbrutalniejszy i najbardziej przerażający z całej serii – głównie ze względu na technologię, która w powijakach już istnieje w naszej rzeczywistości. Twórcy po raz pierwszy zdecydowali się na zastosowanie czarno-białego filtru co jeszcze bardziej pogłębiło atmosferę grozy oraz kontrast między cywilizacją ludzi, a niemal niezniszczalnym zagrożeniem. Wspaniałe kadry, doskonała muzyka i nie w ciemię bita bohaterka. Jedynym rozczarowaniem okazała się końcowa scena w magazynie – gwarantuję, że każdy będzie tu kręcił głową z niedowierzaniem.
„USS Calister” to wbrew pozorom wcale nie parodia „Star Treka”. Najbardziej kolorowy ze wszystkich odcinków zachwyca kreacją głównego bohatera, która wywołuje w widzu skrajne emocje. Ta historia jest niejako spełnieniem wizji, na którą bardzo liczę i choć była straszliwie przerysowana, to i tak oglądanie jej sprawiło mi masę przyjemności, głównie ze względu na zwrot akcji i fajne postacie drugoplanowe.
„Hang the DJ” to z kolei typowa antyutopijna przypowieść o tym jak w przyszłości może działać zaawansowany system dobierania ludzi w pary. Podana w krzywym zwierciadle romantyczna historia jednej pary, nie wywołuje większych wrażeń, aż do samego, wymownego finału. Niezły pomysł na zademonstrowanie pracy algorytmów. Bardzo w stylu „Black Mirror”.
Na koniec zostawiliśmy „Krokodyla” – odcinek, który spodobał nam się najmniej ze względu na bardzo banalny przekaz i bzdurny finał, przeczący logice działania technologii zaprezentowanej wcześniej. To nie miało prawa się tak zakończyć! Nie do końca kupiliśmy też kreację głównej bohaterki. Ludzie w stresie zachowują się irracjonalnie, ale naszym zdaniem wydarzenia, jakich świadkiem była Mia nie powinny czynić z niej tego, kim się stała.
Mniej niepokojący od poprzednich sezonów i dotykający po części technologii omawianych już wcześniej. Mamy nieodparte wrażenie, że z mądrego i ambitnego serialu „Czarne lustro” kroczy powoli w kierunku nie wymagającego większego myślenia science-fiction dla mas. Wolelibyśmy, by mniej było tu oczywistości, a więcej realnych odniesień do współczesności, które jeżyłyby włosy na karku i pozostawiały w zadumie. Mimo to cały epizod potrafi zachwycić różnorodnością przekazu – odcinki mają swój styl, swoje tempo i swoją kolorystykę. Pod względem technicznym i aktorskim – majstersztyk. W dalszym ciągu to jeden z naszych ulubionych seriali Netflixa, choć żaden z sześciu epizodów nie przebił naszego ulubionego „San Junipero”.