Są takie książki, które zostają z nami na dłużej. Zaskakują swoją formą, oryginalnością, stylem. A przede wszystkim historią. Nawet gdy odłożymy je na półkę, zostają w naszej głowie, świdrują nasze myśli nie pozwalając o sobie zapomnieć. Mimowolnie „przyglądamy” się im z każdej możliwej strony, analizując je, wyszukując kolejne zależności. Dla mnie taką książką stał się całkiem niedawno „Hyperion” Dana Simmonsa.
10 lat. Mniej więcej tyle czasu minęło od momentu, w którym po raz pierwszy zachwyciłem się wydaniem tej książki w jednym z Empików, do czasu kiedy skończyłem ją czytać dosłownie kilka dni temu. Bardzo klimatyczna okładka przedstawiająca humanoidalną postać od której odchodziło siedem cieni w niezwykle sugestywny i klimatyczny sposób łączyła w sobie tajemnicę, mrok i romantyzm. Zresztą pozostałe trzy części tej serii miały nie mniej ciekawe ilustracje. W międzyczasie przewinęły się dziesiątki innych książek, filmów, gier, seriali. „Hyperion” powracał co jakiś czas w moich myślach, zachwycałem się pochlebnymi opiniami, ale jakoś nigdy go nie przeczytałem.
Dlaczego ? Nie wiem – czasami tak jest, że niby chcemy coś zrobić, ale niepotrzebnie odkładamy to na wieczne-nigdy. I pewnie nic by się nie zmieniło gdyby nie rewelacyjny serial „The Terror”, również na podstawie powieści Simmonsa. „Hyperion” wrócił do mnie ze zdwojoną siłą i wiedziałem, że albo teraz albo nigdy. Parę dni później miałem już prawie całą serię w tym wydaniu sprzed 10 lat (dzięki wielkie Staszek!!!) i z olbrzymim bagażem oczekiwań zanurzyłem się w ten świat.
„Hyperion” jest przykładem książki, w której autor liczy na inteligencję czytelnika i nie wyjaśnia mu wszystkiego od razu. Daje nam czas na stopniowe poznawanie przedstawianej historii, odkrywając po kolei wszystkie karty. Praktycznie przez całą powieść dowiadywałem się czegoś nowego o tym, w jaki sposób działa społeczeństwo w odległej przyszłości. Simmons mimo, że nie prowadzi nas za rękę, to jednak dawkuje wszelkie informacje, pozwalając nam się z nimi oswoić. Dzięki temu przez pełną długość książki czujemy komfort, że ani przez chwilę historia nie wymyka się spod kontroli autora.
Niczym wykwalifikowany, doświadczony przewodnik Dan Simmons oprowadza nas po swoim surowym, ale fascynującym świecie, odkrywa przed nami część tajemnic i doskonale wie, co stanie się za chwilę. Stephen King powiedział kiedyś, że trzeba pozwolić żyć swoim postaciom i nie raz zdarzyło się, że jego samego zaskoczyło to, jak potoczyła się historia. Nie wiem jaki był proces powstawania „Hyperiona”, ale miałem wrażenie, że autor od samego początku dobrze wiedział co i jak chce opowiedzieć. I choć może sprawiać to wrażenie rzemieślniczej pracy, wykalkulowanej od początku do końca, to jednak z każdej strony książki bije pasja i potrzeba autora żeby przedstawić czytelnikowi ten wymyślony świat.
Geoffrey Chaucer już w XIVw. wieku stworzył jedno z największych dział literatury europejskiej. Mam na myśli oczywiście „Opowieści kanterberyjskie”, które przedstawiają opowieści różnych pielgrzymów zmierzających do grobu Thomasa Becketa w Canterbury. Dzieło to miało zawierać aż 120 opowiadań, jednak autorowi nie udało się go dokończyć. Piszę o tym, ponieważ „Hyperion” bezpośrednio wzoruje się na Chaucerze. Tak naprawdę książka Simmonsa to zbiór sześciu opowiadań rozgrywających się w tym samym świecie, które przeplatane są jednym wątkiem wspólnym.
Historia dotyczy pielgrzymki na tytułową planetę Hyperion, której podejmuje się siedmiu pielgrzymów o różnej profesji. Znajdziemy wśród nich m.in. księdza, poetę, detektywa czy żołnierza. Ich celem jest spotkać się z tajemniczą i bezlitosną istotą zwaną Chyżwarem, która znajduje się gdzieś wśród nie mniej zagadkowych Grobowcach Czasu. W tle natomiast rozpoczyna się wątek wojny jaką zaczyna prowadzić ludzkość (skupiona w system planet zwanych Hegemonią Człowieka) z niemal całkowicie nieznanymi Intruzami. Początkowo nieufni wobec siebie pielgrzymi zaczynają otwierać się i po kolei opowiadać swoje historie, które zmieniły ich życie na zawsze i spowodowały, że dołączyli do wędrówki, która może zakończyć się ich śmiercią.
Trzonem „Hyperiona” są właśnie opowieści poszczególnych pielgrzymów. Cała reszta wątków to tło i tak naprawdę historia nie porusza się do przodu przez całą książkę. Nie to jest jednak najważniejsze. Na Chyżwara, Intruzów i całą resztę przyjdzie czas w kolejnych trzech częściach – tutaj chodzi o te sześć historii, które pozwalają nam wejrzeć w głównych bohaterów „Hyperiona” oraz w cały świat stworzony przez Simmonsa. Największą zaletą książki jest to, że każda z opowieści jest utrzymana w innym stylu. I choć za każdym razem czuć charakterystyczny sznyt pisarski autora, to jednak wraz z historią kolejnego pielgrzyma czułem się jakbym czytał zupełnie inną książkę. Chylę czoła przed talentem Simmonsa, który pokazał, że sprawnie operuje w różnych gatunkach literackich.
Najistotniejsze jest jednak to, że każda z tych opowieści interesuje, absorbuje czytelnika, a część z nich autentycznie porusza. Ksiądz przedstawia bardzo mocną historię człowieka, który szukał Boga i znalazł go, ale chyba nie w takiej formie, w jakiej miał nadzieję odnaleźć. Detektyw przedstawia nam bardzo dobrą sprawę utrzymaną w mocnym cyberpunkowym klimacie. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie opowieść naukowca: obawiałem się przeintelektualizowanej historii, a tymczasem z wypiekami na twarzy przerzucałem kolejne strony otrzymując przejmujące i bardzo emocjonalne losy rodziny tej postaci. Każda z tych opowieści odkrywa przy okazji kolejne elementy z funkcjonowania Hegemonii, dzięki czemu zdobywamy dobrze funkcjonujący i sprawny obraz świata przedstawionego.
„Hyperion” zaskakuje pozytywnie nie tylko samą historią, ale również formą oraz pomysłami. Dawno już nie czytałem książki napisanej tak dobrym językiem, nie przeładowanej opisami, ale za pomocą odpowiedniego słownictwa dobrze opisującej wszelkie zagadnienia świata. Nie mam żadnych wątpliwości, że Simmons doskonale opanował warsztat literacki i korzysta z niego w sposób pewny, panując całkowicie nad historią. Częste odwołania do innych dzieł literatury (nie tylko poprzez samą konstrukcję książki) tylko dowodzi jego obeznania i chęci obcowania z czytelnikiem, który chce poszerzać swoje horyzonty. Zachwycają niektóre z jego pomysłów, np. moment, kiedy totalnie odpływa w jednej z historii i przedstawia w abstrakcyjny sposób jak istnieje Sztuczna Inteligencja w swym cybernetycznym świecie. Również kwestia długu czasowego, czyli różnicy w czasie jaka powstaje w trakcie podróży międzygwiezdnych pomiędzy podróżnikami, a resztą Hegemonii daje pretekst do opowiedzenia wspaniałych i poruszających historii o tym, jaki to ma wpływ na zwykłych ludzi. Zapomnijcie o natychmiastowych skokach w nadprzestrzeń jak to ma miejsce chociażby w Gwiezdnych Wojnach. U Simmonsa wszystko ma podstawy w fizyce, a przynajmniej autor robi wszystko żeby czytelnik odniósł takie wrażenie.
No i na koniec mój konik: dom, który posiadł jeden z bohaterów. Dzięki rozlokowanym w różnych miejscach galaktyki transponderom (które działają podobnie do teleportów) postać ta ma dom składający się z kilkudziesięciu pokoi, które są rozlokowane na dziesiątkach różnych planet. Po prostu przechodzi z jednego pokoju przez transponder do drugiego, który jest już na innej planecie. Pomysł jak dla mnie genialny!!!
„Hyperion” nie jest jednak książką idealną, choć zabrakło naprawdę niewiele i są to bardziej moje indywidualne zastrzeżenia, a nie błędy, które można by obiektywnie wypomnieć autorowi. Choć każda z historii jest interesująca, a niektóre naprawdę poruszają, to nie do końca trafiła do mnie opowieść żołnierza. Może to dlatego, że niekoniecznie trafia do mnie literatura wojenna, mocno skupiająca się na tematyce militarnej. Choć dzięki niej dowiedziałem się jak działa ta strona funkcjonowania Hegemonii i w żadnym wypadku nie była to opowieść nieudana – po prostu mniej do mnie trafiła niż pozostałe. Wielka szkoda również, że Simmons nie zdecydował się przedstawić losów wszystkich siedmiu pielgrzymów. W „Hyperionie” mamy sześć historii, a ta brakująca zapowiadała się na jedną z bardziej tajemniczych i fascynujących. Również sama konstrukcja powieści na samym końcu delikatnie mnie zirytowała, bo zdałem sobie sprawę, że jest to tak naprawdę dopiero wstęp do całej historii. Na szczęście jednak na półce stoją kolejne tomy, które na pewno nie będą czekały następnych 10 lat.
Na koniec kilka słów o nowym wydaniu sagi Simmonsa, które ukazało się całkiem niedawno. Jest to kwestia czysto indywidualna, ale dla mnie najnowsze wydanie jest po prostu brzydkie. Gdy zobaczyłem okładki to zamiast zachęcić, zwyczajnie mnie odrzuciły od siebie. Stara wersja z lat 2007- 2009 zawiera jedne z najciekawszych ilustracji na okładkach, jakie widziałem kiedykolwiek w książkach. To właśnie one zachwyciły mnie po raz pierwszy tak dawno temu i pozostały w głowie do dzisiaj. Te najnowsze są zwyczajnie mało klimatyczne. Również zmiana w tłumaczeniu wyszła niekorzystnie. Postać potężnej istoty zwanej Chyżwarem została zamieniona na Dzierzbę. To również kwestia indywidualna, ale ta pierwsza nazwa kojarzy mi się z jakimś potężnym bóstwem z dawnej mitologii, którego należy się obawiać. Natomiast obrazując sobie Dzierzbę mam przed oczami bardziej fikuśnego stwora z jakiegoś komiksu niż tajemniczą istotę. I choć wiem, że to ta druga nazwa jest dokładniejszym językowo tłumaczeniem z oryginału, to jednak niespecjalnie mi pasuje w tym kontekście. W każdym razie ja zaopatrzyłem się w te stare wersje, które o wiele bardziej mi odpowiadają.
Nie wiem jak to się stało, że aż 10 lat zajęło mi podejście do opus magnum Dana Simmonsa. Wiem jednak, że nie był to czas stracony – wręcz przeciwnie, przeczytałem jedną z najlepszych książek w swoim życiu. A najlepsze jest to, że teraz, gdy wreszcie się za to zabrałem, z uśmiechem na ustach spoglądam na półkę, gdzie leżą pozostałe trzy części z historią , którą dopiero teraz będę odkrywał i mam nadzieję, że dostarczą mi niemniej przyjemności niż zrobił to „Hyperion”.
Książkę możecie kupić w internetowych księgarniach już od 32,99 zł (sprawdź aktualne promocje na ten tytuł).
Fot. z nagłówka pochodzi z serwisu Deviantart