Pierwsza część ``Władcy Pierścieni`` kosztowała 93 miliony dolarów. ``Bright`` jedyne 3 miliony mniej. Ta najdroższa w historii produkcja Netflixa niestety nie błyszczy tak, jak sugeruje tytuł. To film do bólu przeciętny, który jedynie na papierze potrafi przykuć uwagę widza.
Bad boys, bad boys,
Whatcha gonna do, whatcha gonna do when they hunt for you…
Netflix porwał się na gatunek z góry skazany na niepowodzenie. Urban fantasy sprawdza się cudownie w komiksie (tu rzecz jasna pieję do „Fables”) i książkach („Grimm City” Jakuba Ćwieka, „Nigdziebądź” Neila Gaimana, „Wampir z przypadku” Ksenii Basztowej), ale na ekranie najczęściej trąci niesamowitą tandetą. Wróżki, elfy, wiedźmy, wampiry w zderzeniu ze współczesnością wywołują co najwyżej uśmiech politowania. Wiem, że seriale pokroju „Dawno, dawno temu”, „Grimm” czy „Pamiętniki wampirów” mają swoich zagorzałych fanów, ale powiedzmy sobie szczerze – to są dzieła, które nie potrafią wywołać w widzu należytych emocji. Myślę, że ten dysonans powstaje właśnie z powodu zderzenia dwóch światów – fantasy i realnego. W taki miks trudniej uwierzyć widzowi, niż w klasyczne fantasy pokroju wspomnianego we wstępie „Władcy Pierścieni” i nawet najbardziej dramatyczne sceny nie wstrząsają oglądającym. Od tej reguły istnieje jednak kilka wyjątków.
Popatrzmy chociażby na „Constantine”, od którego ciężko się oderwać nawet po tylu latach od premiery. Mroczni bohaterowie, spektakularna oprawa wizualna i niezły scenariusz (na podstawie komiksu!) sprawiły, że wbrew swojemu gatunkowi film odniósł wielki sukces. Z bardziej współczesnych dzieł mamy też „Penny Dreadfull”, wspaniale nawiązujący do kultowych wiktoriańskich potworów. Nie chodzi wcale o to, że urban fantasy musi być odpowiednio mroczne. „Hellboy” to klasyczny przykład bohaterskiego kina akcji, ale z charyzmatycznymi postaciami, których nie da się nie polubić. Każdy z tych filmów jest bardzo wyrazisty i oryginalny.
Na ich tle „Bright” wypada bardzo wtórnie i nijako, niczym „Legion Samobójców”, „Assassin’s Creed”, „Life” czy „Siódmy Syn”.
Scenariusz czyli jak podać setny raz to samo, tylko z orkiem na talerzu
Wyobraźcie sobie Willa Smitha w roli zblazowanego gliny. Macie ten obraz? Wiem, że tak – podobne role odgrywał już wielokrotnie. Gliniarz ten ma na głowie kredyt hipoteczny, piękną żonę i córkę, oraz partnera, którego nienawidzi tylko z jednego powodu – koloru skóry, tfu rasy, za którą nikt nie przepada. Nie ważne, że Jackoby, bo tak zwie się ów sympatyczny ork, jest do rany przyłóż i nie brakuje mu ani inteligencji ani dowcipu. Nie. Cały wydział, ba, całe społeczeństwo orków nie lubi bo to chodząca patologia, reprezentanci ulicznych gangów i szkaradne bestie.
„Bright” to klasyczna, policyjna opowieść o niepałających do siebie głębszymi uczuciami partnerach, którzy w wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności muszą sobie zaufać i współdziałać by ujść cało z życiem. Cała reszta, czyli artefakt spełniający życzenia właściciela, elfka, która stara się go chronić i grono podejrzanych indywiduów, które stara się go zdobyć jest potraktowane jakby od niechcenia. Nic się tu nie rozwija, nic nie intryguje, bardziej wartościowe sceny przetykane są strzelaninami (niestety, nie tak widowiskowymi jak zachwalają niektórzy), które nie wywołują absolutnie żadnych emocji. Otoczka fantasy, która na zwiastunie sprawia iluzję ciekawego świata (elfy jako reprezentanci elity społecznej, wróżki atakujące skrzynki pocztowe, uliczne gangi) jest tu tylko marketingowym spulchniaczem.
Najgorzej, że „Bright” nie potrafi niczym zaskoczyć. Przy każdej scenie widz ma uczucie, że widział już podobną wiele razy, że słyszał te same dialogi. Antagonistka choć wściekle piękna nuży swoim stereotypowym chłodem i brakiem szacunku do istot żywych. Para głównych bohaterów mogłaby w gimnazjum prowadzić wykład na temat tolerancji. Gangsterzy czy Ci ludzcy, czy Ci „rasowi” wychodzą jak zwykle na głupków. „Tajemnicza” elfka nie może się zdecydować czy chce być bardziej jak LeeLoo z „Piątego elementu” czy Hermiona Granger. Jedynie drugoplanowa i w zasadzie zupełnie zbędna postać federalnego elfa grana przez Edgara Ramireza budzi zastanowienie co do jego prawdziwej motywacji.
Nie oczekiwałam ambitnego kina, ale po Netflixie spodziewałam się czegoś bardziej wysmakowanego. Wyjmijcie orki i elfy z tej historii, a wyjdzie Wam kino sensacyjne klasy B, które co drugi dzień zapodaje Polsat w swoim prime time.
Nie wiem gdzie podziały się te miliony
Po takim budżecie, reklamach w kinie, olbrzymich billboardach na co drugim skrzyżowaniu i radiu (pierwsza produkcja Netflixa z tak rozbuchaną kampanią marketingową!) miałam chociażby nadzieję, na widowiskowy show, na coś co wstrząśnie mną jak slow motion w pierwszym „Matrixie”. Tymczasem efektów specjalnych tu tyle co kot napłakał. Charakteryzacja orków wypada nieźle, ale wygibasów elfów jakoś kupić nie potrafiłam, podobnie jak gansterów wpadających do klubu i strzelających po ścianach. Nudne pościgi, nudne wybuchy. Jeśli przyjrzycie się uważnie na trailerze zobaczycie w zasadzie wszystkie najlepsze sceny. Wniosek nasuwa się sam – połowa budżetu poszła na pensję Willa Smitha, druga połowa na reklamę. Bardzo wkurzyły mnie też wprowadzane bez sensu wątki, których nijak nie rozwinięto – sąsiadów Wardena, wróżek, rodziny, przepowiedni, pozostałych artefaktów.
Szczerze? Zaczynam się bać o „Wiedźmina”
Skoro z takim budżetem i takimi gwiazdami nie udało się stworzyć wciągającego kina, to jak może udać się o wiele ambitniejszy i trudniejszy w realizacji „Wiedźmin”? „Bright” potwierdził to, o czym mówi się od dawna – tak jak doskonałe seriale potrafi wyprodukować Netflix, tak słabe wydaje pełnometrażówki (choć wiadomo, są i pewne odstępstwa od normy). Gdyby „Bright” miał być serialem, dałabym mu jeszcze szansę – w końcu często pierwsze odcinki nie są tak udane, jak pozostałe bo stanowią zaledwie preludium do głębszej opowieści. Ale w tym przypadku, jestem przekonana, że żadnej głębi już nie będzie.
Kino policyjne klasy B, które widzieliście już nie raz, czy to w duecie z Willem Smithem, czy bez niego. Sztampowa fabuła, elementy fantasy potraktowane jako zapchajdziury i mało widowiskowa oprawa wizualna (przy takim budżecie – skandal!). Szkoda Waszego czasu, chyba, że jesteście miłośnikami gangsterskich i mało odkrywczych filmów.