Ośmiu przestępców, jeden profesor i doskonały plan, którego celem jest współczesne, hiszpańskie złoto. Kto wygra w tym niezwykle zażartym pojedynku? Policja czy złodzieje? Niebiescy czy czerwoni? I kto tak naprawdę jest ``tym złym``?
„Dom z papieru” to hiszpański serial składający się z 22 odcinków (2 sezony), który można (a nawet trzeba!) obejrzeć na Netflixie. Wyprodukowana w ubiegłym roku opowieść za kilka miesięcy doczeka się kolejnych epizodów, więc to dobry moment, by nadrobić zaległości. Gwarantuję, że nawet jeśli nie jest się specjalnym fanem kryminałów, to można nieźle wsiąknąć w tę historię? Dlaczego? Zaraz Wam wytłumaczę.
#1. „Dom z papieru” ma szalony, ale wiarygodny scenariusz
Kiedyś filmy o napadach na banki czy wszelkiej maści oszustwach finansowych częściej przewijały się na ekranach kin. Dziś, być może z uwagi na mocno rozwiniętą technologię, takie akcje wydają się zbyt nieprawdopodobne, by mogły porwać widza. Ten rodzaj filmu musi mieć ręce i nogi, inaczej wypadnie równie blado co kolejny odcinek CSI z ich wyprzedzającymi współczesną myśl techniczną sprzętami i nieomylną dedukcją.
„Dom z papieru” tylko w teorii brzmi wariacko. Grupa przestępców szykuje skok na mennicę państwową. Dlaczego mennicę, a nie bank? Bo ich ambicje wykraczają poza zgromadzone standardowo w takim miejscu środki. Nasi złodzieje mają chrapkę na miliard euro, ale nie zamierzają ich kraść. Oni chcą je sobie wydrukować… I teraz jeżeli myślicie, że opowieść o napadzie rozciągnięta na 22 odcinki musi w pewnym momencie zacząć nudzić, to nic bardziej mylnego. Narracja jest tak poprowadzona, byśmy przeżywali ten skok razem z jego wykonawcami, nie znając ich kolejnych kroków.
Najbardziej zaskoczyło mnie tutaj to, że fabuła „Domu z papieru” ma sens. Że nie ma tutaj wymyślnych technologii, laserów wycinających dziury w ścianach, holograficznych ekranów, kamer dokonujących bezstratnych przybliżeń, gadżetów w stylu Jamesa Bonda. Absolutnie wszystko, co tutaj zobaczycie istnieje w naszym świecie, a zastosowanie każdego narzędzia jest uzasadnione i prawidłowe. Przy tym serialu „Mission Impossible”, „Ocean’s Eleven” czy „Złap mnie, jeśli potrafisz” wyglądają jak bajki dla dużych dzieci.
#2. „Dom z papieru” to historia o planie idealnym
W tak trudnym do zrealizowania przedsięwzięciu coś musi pójść nie tak. Ja byłam o tym przekonana i każdy widz też będzie. Bo idealne plany są tylko na papierze. Nie da się przewidzieć wszystkiego. Tymczasem z odcinka na odcinek widzimy z jak wielką siecią intryg mamy tu do czynienia. Zaczynamy mocno kibicować bohaterom, bo porwali się na coś niemożliwego, o czym po cichu każdy z nas przecież marzy (no kaman, miliard euro?!). Gdy powija im się noga po raz pierwszy myślimy „No tak, to było zbyt piękne, teraz ich złapią”, by za chwilę zobaczyć, że to także przewidzieli. Z każdą pozorną porażką, z każdym nieoczekiwanym wydarzeniem sądzimy, że to definitywny koniec opowieści, ale scenariusz daje nam pstryka w nos i pokazuje, że nie ma drogi bez wyjścia. Że zawsze można COŚ zrobić – wystarczy myśleć nieszablonowo.
Za ten rollercoaster emocji i prezentowanie błyskotliwych rozwiązań w momentach, w których przeciętny człowiek już dawno by się poddał, będziecie uwielbiać „Dom z papieru”. Sama konstrukcja wielkiego planu, utkana w głowie Profesora, to wielowarstwowy majstersztyk, który poznaje się z ogromnym uśmiechem na twarzy. Czy zawali się on jak domek z kart? Które ogniwo zawiedzie? Wyjdą z tego cało, czy skończą za kratami…?
3. „Dom z papieru” ma wielowymiarowych, autentycznych bohaterów, których pokochacie
Wyobraźcie sobie grupę całkowicie obcych ludzi o wybuchowych temperamentach, którzy nagle muszą ze sobą współpracować. W „Domu z papieru” dostajemy przepyszny koktajl charakterów. Mamy sympatycznego, wiecznie uśmiechniętego włamywacza, który marzy o lepszym życiu dla siebie i swojego niezbyt rozgarniętego, wiecznie pakującego się w kłopoty syna. Jest dwójka osiłków, zawodowych żołnierzy, którzy wykonują rozkazy bez zastanowienia. W ekipie mamy również obdarzoną ciętym językiem fałszerkę, młodego hakera, pozbawionego empatii, chłodnego przywódcę i impulsywną, żyjącą na krawędzi dziewczynę. A nad nimi wszystkimi czuwa Profesor – piekielnie bystry, uroczo nieśmiały szef i prowodyr całego zamieszania.
I o ile na pierwszy rzut oka będzie się Wam wydawało, że to dość stereotypowe zestawienie osobowości, to z czasem zauważycie, że absolutnie każda z tych postaci, ma drugie dno. Odkrywanie ich motywacji i przeszłości, a także obserwowanie jak zachowują się w ekstremalnie stresujących sytuacjach to kolejny walor tego serialu.
„Dom z papieru” bardzo dobrze uporał się z problemem pierwszoplanowych bohaterów, którzy są spychani na drugi plan przez jedną czy dwie postacie. Tutaj każdy ma swoje pięć minut. Ja jestem zakochana w Profesorze od pierwszej chwili, ale uwielbiam też Berlina (genialna postać, GENIALNA!) i obydwie panie. Myślę, że bez problemu znajdziecie tu także swoich ulubieńców, którym będziecie kibicować przez cały sezon.
#4. „Dom z papieru” to kadry, które śmiało można oprawiać w ramki
Czerwone kombinezony, wyrażające pasję, energię i miłość, pięknie kontrastują tutaj z wszechobecną szarzyzną i mundurowym granatem. Często gęsto widzimy tutaj schludne kadry kładące akcent na jedną postać. Nie brakuje nietypowych ujęć od góry, jak np. to na zdjęciu powyżej. Są też dobrze wyważone sekwencje w zwolnionym tempie i detale obrazujące emocje bohaterów. Hiszpańskie kino w niczym nie ustępuje amerykańskiemu – może nawet jest od niego lepsze, bo pozbawione nachalnych efektów specjalnych i greenscreenów.
#5. „Dom z papieru” ma nieznaną nikomu obsadę, która gra lepiej niż profesjonaliści
Nie wiem, czy też tak macie, ale mnie coraz bardziej męczą filmy z tymi samymi aktorami. Wiadomo, każdy ma swoich ulubieńców, których fajnie zobaczyć na ekranie, ale czasem wygląda to tak, jakby całe Hollywood, to było tylko garstka utalentowanych ludzi. Ten sam problem jest też w kinie polskim, gdzie torsji dostaje się już na widok Karolaka, Szyca, czy Adamczyka.
Dlatego z miejsca lepiej ogląda mi się filmy europejskie, gdzie nieznani u nas aktorzy prezentują swoje umiejętności. I najczęściej wychodzi im to wybitnie dobrze. W „Domu z papieru” występują osoby, które do tej pory nie miały szansy zabłysnąć, odgrywając drugo lub nawet trzecioplanowe rólki. Alba Flores w roli Nairobi poraża temperamentem, 29-letnia Ursula Corbero jako Tokio jest nie tylko zmysłowa, ale też ma w swoim spojrzeniu pewne szaleństwo (cały czas myślę, że świetnie nadawałaby się na Major Kusanagi). Pedro Alonso jako zimnokrwisty Berlin wywołuje ciarki na plecach, gdy tylko się uśmiecha, a Alvaro Morte w roli Profesora u każdej kobiety wywoła szybsze bicie serca. W przeciwieństwie do niemieckiego „Darka”, gdzie aktorzy wypadli mocno drewnianie, Hiszpanie udowadniają, że mają gorącą krew i ogląda się ich rewelacyjnie. (PS. Oczywiście polecam oglądać w oryginalnym języku, bez lektora).
Gadżety dla fanów „Domu z papieru”
Na koniec dorzucam mały bonus dla fanów „Domu z Papieru”. W naszym sklepiku znajdziecie kilka fajnych gadżetów z motywami z serialu. Są kubeczki, torby, czapki i oczywiście koszulki :-). Poniżej kilka bezpośrednich odnośników: