Filmy o superbohaterach to najczęściej brokatowa posypka dla geeków, ciepłe lody bez polewy, które zajada się z przyjemnością, równocześnie żałując, że w tej piankowej słodyczy jest więcej powietrza, niż kremu. Logan: Wolverine na tle reszty swoich pobratymców smakuje jak rasowy, amerykański burger popijany gorzką żołądkową. Oto powody, dla których koniecznie musisz obejrzeć ten film.
#1. Logan: Wolverine to The Last of US o X-Menach.
Dzieło studia Naughty Dog okazało się wybitne na tyle, że przyciągnęło zainteresowanie Hollywood. Ekranizacja gry według ostatnich wiadomości z 2016 roku stanęła co prawda w martwym punkcie, ale sam fakt, że dostrzeżono w tym uniwersum potencjał poza naszą branżunią jest znaczący. Inspiracja tym dziełem jest mocno widoczna w Loganie – mamy tu tę samą paletę barw, zbliżone kadry, motyw drogi, momenty wyciskające łzy, brutalność, surowe dialogi, wreszcie dwójkę nieszablonowych bohaterów głównych – na wskroś męskiego mężczyznę i krnąbrne dziecko, które potrzebuje opiekuna.
To nie są subtelne podobieństwa. Każdy gracz z miejsca wyczuje tu ducha The Last of Us. Nie kopię, nie kalkę, ale właśnie atmosferę tak charakterystyczną dla tej gry. Podczas seansu sami zauważycie jak Logan: Wolverine kompletnie różni się od pozostałych opowieści o X-Menach. Może dlatego jest właśnie tak piekielnie dobry.
#2. Krew, mięcho i szpony
Jeśli mdłości Was biorą na widok grzecznego Clarka Kenta czy Kapitana Ameryki, którzy prężą muskuły w dziwnie obcisłych kombinezonach, gotowi wlepić mandat każdemu, kto powie słowo na „k”, to na Loganie wreszcie będziecie zadowoleni. Żadnego cukru, tylko surowe mięcho. I to dosłownie! Wolverine mimo swojego wieku wciąż wybitnie szatkuje swoich przeciwników, a kamera nie wstydzi się podążać za obfitymi strugami krwi. Głowy upadają jedna za drugą, płuca są przebijane, a kończyny zginane pod dziwnymi kątami. Jakże wspaniale się to ogląda!
Na Logana zawsze można było liczyć w scenach walki, ale tu popisuje się wielką agresją (oczywiście słusznie umotywowaną). Do tego zobaczycie w filmie kilka niezłych scen bitewnych z kooperacją głównych bohaterów (co znów przywodzi na myśl skojarzenia z The Last of Us) – wbiegająca po plecach Logana i skacząca na wrogów Laura z pewnością rozdziawi Wam gęby.
#3. Superbohater taki jak Ty
Na pewno kojarzycie wiele scen z kina bohaterskiego, kiedy to główny bohater usilnie stara się być człowiekiem, ale mu „nie wychodzi”. Wiecie, najpierw zadumane sekwencje w stylu „With great power comes great responsibility”, potem smuteczek związany z poświęceniem miłości swego życia, a na końcu beztroskie huśtanie się na pajęczynie. Te wszystkie wzięte z dupy problemy, ratowanie świata, walki z antagonistami… To można łyknąć, jasne, że można. Ale w gruncie rzeczy czuje się w tym mnóstwo fałszu, którym odbija się tuż po wyjściu z kina.
Logan ani razu nie stara się być opowieścią o superbohaterach. Ba! Pokazuje nam, że to wszystko to były bajki, kolorowe opowiastki dla dzieci, dym i lustra. Główny bohater chleje na umór, utyka, jest zwykłym kierowcą, który musi zarobić na chleb i leki dla swoich towarzyszy. Żyje w ruderze, której w żaden sposób nie da się nazwać domem. Cierpi nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Posiada jakąś tam nadzieję na lepszy los, ale kłód pod nogami ma równie dużo, co krzyżyków na karku.
I do tego jeszcze Charles… Opiekowanie się starszą, schorowaną osobą nie jest łatwe. To obowiązek pełen goryczy i żalu. Gdy odejmiecie sobie szpony z adamantum Waszym oczom ukaże się zmęczony i rozczarowany życiem człowiek, który nie potrafi dopuścić do siebie myśli, że może czuć jeszcze cokolwiek innego. Jeśli mieliście w swoim życiu gorszy okres, Wolverine będzie Wam bliski, a każda jego reakcja zrozumiała. Główny antagonista to tylko tło do snucia opowieści o wykluczeniu na wielu płaszczyznach. Tak właśnie powinno wyglądać kino superbohaterskie. No przynajmniej w 70%. Reszta może być komiczną głupawką w stylu Deadpoola.
#4. Rodzinny dramat z „momentami”
Logan: Wolverine to opowieść o trzech pokoleniach. Mamy uroczego staruszka, przeżywającego kryzys ezgystencjalny dojrzałego mężczyznę i buńczuczne, wyobcowane dziecko. Taka kompilacja to gwarancja scenariusza, który będzie dotykał ważnych wartości. Nie ma tu wstawianych na siłę frazesów, mających wyciskać łzy. Sceny akcji przeplatają się pięknie z „obyczajówkami”, w których dialogi są raz pełne goryczy, raz melancholii, a jeszcze niekiedy całkiem udanym żartem. Co zaskakujące nie ma tu wielu odniesień do przeszłości bohaterów. Ale mimo to nawet osoby nie znające tego uniwersum doskonale połapią się w tej trudnej relacji i będą kibicowali trójce mutantów.
#5. Lepszego Wolverina już nigdy nie będzie
Hugh Jackman zamyka sagę o jednym z najbardziej znanych mutantów w sposób, który zasługuje na Oscara. Jego przeobrażenie fizyczne do tej roli, niesamowita gra aktorska i sam epilog pozostawią na Was mocne wrażenie. Tylko wymowna cisza na napisach końcowych powstrzymała mnie od wstania i bicia braw.
Kiedyś na Wolverine’a patrzyłam z perspektywy kobiety, która oddałaby wiele, by mieć takiego mężczyznę – twardego, kochającego, skłonnego do poświęceń i niesamowicie przystojnego. Teraz, choć jestem już dużo starsza i paradoksalnie lepiej dopasowana pod kątem wiekowym, to jednak gdybym miała wybór, wolałabym mieć w Loganie ojca. Dlaczego? Zobaczcie film… Będziecie wiedzieli…