Prawdziwą sztuką jest stworzyć grę z otwartym światem, który będzie całkowicie pusty i nieinteraktywny, a jednocześnie tak bardzo urzekający. W ``Shadow of the Colossus`` jestem tylko ja, mój koń i szesnaście gigantycznych bestii przypominających ożywione, kamienne posągi. 13 lat temu to w zupełności wystarczało, by uznać grę za arcydzieło. Dziś trzeba do tego znacznie więcej, prawda? A może wcale nie...
Gdy pierwszy raz zetknęłam się na PS2 z „Shadow of the Colossus” czułam, że jest to gra niezwykła. Sam zielonkawo-brunatny pejzaż, ta otwarta, górska dolina i dojmująca pustka sprawiły, że do całości podchodziło się jakoś poważniej. Galopując na koniu niemal czuło się ten wiatr we włosach i zawieszoną w powietrzu obietnicę wolności. Rozległe przestrzenie mnie zawsze przytłaczają, widok gór napawa nieuzasadnionym lękiem, więc i tutaj czułam się nieswojo, choć jednocześnie byłam zafascynowana tym, co mogę tu zobaczyć. Pamiętam jak zobaczyłam pierwszego Kolosa – przypominał wielkiego, niezgrabnego niedźwiedzia o smutnych oczach. Wcale nie chciałam go zabijać, bo wydawał mi się piękny i majestatyczny. Gdy upadł, coś zakuło mnie w sercu (i kuło później za każdym powalonym Kolosem). Nie ukończyłam wtedy tej gry z bardzo prozaicznego powodu – miałam problem z zapisem, a na jednym posiedzeniu nie potrafiłam jej przejść.
W 2011 roku na PS3 zawitała odświeżona wersja tego tytułu razem z pięknym „Ico”. Wtedy bardziej skupiłam się na tej drugiej grze bo wcześniej nie miałam okazji w nią zagrać. Równocześnie Piotrek pewnego wieczoru pokazał mi jak szybko można przejść „Shadow of the Colossus” i obiecałam sobie, że kiedyś go ukończę. Taka okazja nie pojawiła się aż do teraz.
To się nazywa remake!
Na PS4 gra wygląda zupełnie inaczej, choć w moich wspomnieniach przedstawiała się równie pięknie. Dopiero porównując kadry z pierwowzoru i najnowszej odsłony uderzyło mnie to, jak wiele wysiłku włożono w port tej gry. To nie są tylko tekstury w wysokiej rozdzielczości. Mówimy o przemodelowaniu obiektów, dodaniu cieni i większej liczby szczegółów.
Jasna sprawa, to nie jest poziom „Uncharted” czy jakiejkolwiek innej przygodowej gry akcji. Ale „Shadow of the Colossus” nie musi nikomu dorównywać. Ta charakterystyczna, można powiedzieć surowa, oprawa niewątpliwie pasuje do klimatu.
I myślę, że to wcale nie jest tak, że „nostalgia wylewa się z ekranu”. Niekwestionowanym faktem, jest to, że każdy kto zna oryginał ZAKOCHA SIĘ w remasterze, bo wygląda on po prostu cudownie. Ale „Shadow of the Colossus” będzie się także podobał współczesnym graczom, o ile się na niego otworzą. Często przy dłuższych grach dzielimy się z Grześkiem padem – jeden rozdział przechodzi on, drugi ja itp. Gdy oglądał jak przechodzę pierwsze trzy Kolosy, twierdził, że „nie rozumie co mi się w tej grze tak podoba”. Nawet gdy oddałam mu pada miał na początku opory, głównie ze względu na pracę kamery, która jest dokładanie taka, jak w 2005 roku, czyli wymagająca od gracza samodzielnej kontroli (niektórzy nawet żartobliwie twierdzą, że opanowanie jej przypomina ubicie Kolosa). Zostawiłam go na godzinę samego, słuchając jak się wścieka, przeklina i złorzeczy. A potem, co zdarza się raz na milion lat, powiedział, że się pomylił i że ta gra jest piękna.
Od tego momentu mogliśmy wspólnie zachwycać się każdym następnym Kolosem, ich niesamowitymi konstrukcjami i animacją. Co rusz kręciliśmy głową z niedowierzaniem, że bestie są zrobione z pomysłem, a sposoby na ich powalenie nie zawsze oczywiste. Niektóre naprawdę dały nam w kość (z Basaranem męczyliśmy się z godzinę, a z ostatnim – Malusem nawet dłużej i to wspomagając się YouTubem!). Ekscytowaliśmy się mocno zakończeniem i zgodnie przyznaliśmy, że była to cudowna podróż, na którą nie żal nam było tych 13 spędzonych z nią godzin.
Jeśli nie znasz oryginału i nie wiesz czy to gra dla Ciebie…
Zacznijmy od punktu, który jest najważniejszy z punktu widzenia gracza podchodzącego do tej gry po raz pierwszy. Tym punktem jest tajemnica. Historia jest bardzo enigmatyczna. Młody chłopak przemierza na swym koniu góry i doliny, by ostatecznie wkroczyć do świątyni i złożyć na jej ołtarzu ciało swojej ukochanej. W tym miejscu przywołuje mityczną istotę, Dormina, który według legend ma moc wskrzeszania zmarłych. Chłopak zawiera z nim pakt – jeśli uda mu się roztrzaskać szesnaście świątynnych posągów, w których ukryte są cząstki Dormina, ten ożywi jego ukochaną. Zniszczenie posągów nie będzie jednak łatwe, bo są one połączone z tytułowymi Kolosami, olbrzymami, które żyją w różnych środowiskach.
Czy Dormin spełni swoją obietnicę? A może wystrychnie nas na dudka? W końcu z jakichś powodów został uwięziony i złączony z losem Kolosów. Nawet pomijając już sam spektakularny finał, olbrzymią przyjemnością jest szukanie Kolosów i zastanawianie się jak będą się one zachowywać. Gwarantuję, że za każdym razem, gdy zobaczycie szukaną bestię pomyślicie „wow, ależ ona genialnie wygląda”.
Po drugie – mechanika. W teorii jest ona dosyć prosta. W przerwach od walk między kolosami możemy swobodnie przemieszczać się po okolicy na grzbiecie swojego konia lub pieszo. Miecz uniesiony w słońcu wyznacza nam cel naszego kolejnego zmagania. W międzyczasie nikt nam nie przeszkadza, możemy się cieszyć wolną eksploracją.
Walki w teorii wyglądają do siebie podobnie – za każdym razem musimy wbić kilkukrotnie miecz w jaśniejący niebieskim światłem punkt na ciele przeciwnika. Ponieważ jednak potwory nie tylko są olbrzymie, ale też zachowują się odmiennie (mamy np. kolosa latającego, podwodnego, szarżującego niczym byk, czy też spacerującego z mieczem) za każdym razem będziemy musieli wymyślić sposób na ich „złamanie”. Często do tego celu będziemy wykorzystywali łuk, który wymierzony w odpowiednią część ciała skłoni Kolosa np. do przyklęknięcia czy zmiany zachowania.
Warto rozglądać się też za futrzastymi elementami Kolosów, gdyż możemy się po nich wspinać. Wspinaczka jest jednak o tyle trudna, że zużywa nam staminę. Jeśli nie zdążymy stanąć na płaskiej powierzchni zanim stamina się skończy, wówczas spadniemy, co może się nawet zakończyć śmiercią.
Walki są tutaj esencją zabawy, więc jeśli lubisz rozgryzać łamigłówki i lubujesz się w sekwencjach zręcznościowych, to nie ma takiej możliwości, by „Shadow of the Colossus” Ci się nie spodobał.
Trzecim aspektem, który porusza wrażliwą strunę w duszy gracza jest fantastyczna oprawa dźwiękowa. Cała orkiestra symfoniczna będzie starała się Wam udowodnić, że każda walka jest absolutnie epickim wydarzeniem. Skrzypce podkreślają samotność, bębny zagrzewają do walki, a wszelkie chórki dają do zrozumienia, że znaleźliście się w bardzo niezwykłym miejscu, przepełnionym czymś pradawnym, magicznym i niepowtarzalnym.
„Shadow of the Colossus” to legenda, która Was nie zawiedzie, o ile potraficie jeszcze czerpać radość z gier pozbawionych licznych side questów, craftingu, zdobywania poziomów i wizualnego przepychu, który często zasłania sam gameplay. Warto dodać, że gra ma całkiem przystępną cenę 139 zł (sprawdź aktualne oferty w najtańszych sklepach internetowych).
Wszystkie screeny dołączone do artykułu pochodzą z wersji PS4.
"Shadow of the Colossus" - Ocena końcowa
-
9/10
-
10/10
-
8/10
-
9/10
"Shadow of the Colossus" - Podsumowanie
„Shadow of the Colossus” to emocjonująca podróż, którą wypada poznać samodzielnie. A teraz macie ku temu najlepszą możliwość. Gra prezentuje się tak pięknie, jak jeszcze nigdy, ale porusza równie mocno, co za pierwszym razem.