To powinien być szybki wypad do supermarketu. Pavle miał przynieść choć trochę jedzenia i leki dla Marina, który dostał kulkę ubiegłej nocy i mógł nie dożyć świtu. Ale tuż po wejściu do budynku rozpętał się w nim pożar. Pavle ledwo uszedł z życiem. Ale nie to jest najgorsze. W tym samym czasie nasze schronienie napadli bandyci, którzy nie tylko zabili Marina pozostawionego na warcie, ale rozkradli ostatnią puszkę konserwy i łopatę, której używaliśmy do przekopywania gruzu. Nasza drużyna była w rozsypce i świt kolejnego dnia nie napawał nikogo optymistycznie. Znów mieliśmy zginąć, trzeci raz z rzędu.
Nastawcie się na to, że „This War of Mine” da Wam w kość. Tak psychicznie, sfrustruje Was do głębi, sprawi, że będziecie wściekli na swoje decyzje albo na podszepty kompanów. Przy tej grze „Robinson Crusoe” od Portalu jawi się jak wyprawa na egzotyczne wakacje. Nie ma tu żadnego pitu-pitu i cackania się z graczami.
Nie zadbasz o jedzenie – postacie zaraz zaczną głodować.
Nie zadbasz o wodę – wpadną w depresję.
Nie ogrzejesz schronu – chłód załatwi Cię w kilka dni.
Nie postawisz nikogo na warcie – bądź pewien, że intruzi zabiorą Ci ze schowka najważniejsze rzeczy.
Okażesz współczucie obcym ludziom – okradną Cię lub zabiją.
Zignorujesz błagania potrzebujących – będziesz tego żałował do samego końca.
Nawet jeśli wydaje Ci się, że tym razem pomyślałeś o wszystkim, nawet o kawie dla uzależnionych od kofeiny i bimbrze, który umniejszy ich depresję, za chwilę stanie się coś, czego nie byłeś w stanie przewidzieć. Plaga wygłodniałych szczurów, która zniszczy zapasy. Albo szabrownicy, którzy rozwalą kolektor deszczu, na który tak ciężko harowałeś kilka dni. Pierwsza lekcja w „This War of Mine” brzmi – tutaj NICZEGO nie możesz być pewien. To survival pełną gębą, dużo trudniejszy niż jego elektroniczny pierwowzór.
Jak przeżywa się historię na planszy, czyli o fenomenie Księgi Skryptów słów kilka
Jeżeli tak jak ja grasz też w gry wideo i natknąłeś się w przeszłości na hit 11 bit studios na pewno zastanawiałeś się, jak tę genialną grę survivalową udało się przenieść na planszę. Magia tej produkcji polegała nie tylko na jej trudności, ale przede wszystkim na konieczności podejmowania decyzji moralnych, które w widoczny sposób wpływały na najbliższe otoczenie. Do dzisiaj pamiętam, jak nie byłam w stanie zaryzykować życia swojego bohatera, by uratować obcą kobietę przed bezwzględnymi żołnierzami.
Ten sam klimat wojennej grozy, beznadziei, braku zaufania do kogokolwiek, podejrzliwości wobec ludzkich odruchów wdzięczności jest obecny w grze planszowej. Udało się to osiągnąć przede wszystkim dzięki rozbudowanemu systemowi skryptów, które odczytuje się w danych sytuacjach. W Księdze Skryptów znajdziemy niemal 2000 opisów i konsekwencji wyborów. To ogromna, naprawdę ogromna ilość tekstu, który sprawia, że każda rozgrywka w „This War of Mine” przebiega inaczej.
Żadna karcianka LCG czy inna przygodowa gra planszowa na ten moment nie ma tak dopracowanego systemu fabularnego. Twórcy opracowali to bardzo zmyślnie. Do niemal każdej karty przypisanych jest kilka skryptów w różnych kolorach. W zależności od sytuacji odczytuje się tylko skrypt danego koloru, a najczęściej dodatkowo należy jeszcze rzucić kością lub ustosunkować wynik do danej postaci czy jej statusów. Dlatego nawet jeżeli wejdziecie ponownie do danego pomieszczenia tym samym bohaterem, istnieje bardzo nikła szansa na to, że natkniecie się na ten sam opis – mi się tak nigdy tutaj nie zdarzyło, a przegraliśmy w „This War of Mine” dobrych kilkanaście godzin.
Nad Księgą Skryptów pracował zespół 11 osób. Część tekstów została zaczerpniętych bezpośrednio z gry komputerowej. Sporo treści nie wywołuje żadnej akcji, lecz służy budowaniu atmosfery (i serio, to działa!). Najwspanialsze jest to, że przed przeczytaniem danego paragrafu zawsze odczuwa się napięcie. Nigdy nie wiadomo bowiem, czy zetkniemy się tylko z opisem samej scenografii, wspomnieniami bohaterów, czy też czymś znacznie groźniejszym.
Wybory moralne również nie są tu oczywiste. Dobro i zło przenika się wzajemnie, powoduje, że im dłużej obcuje się z grą, tym serce robi się coraz twardsze. To tylko kwestia tego ile razy ktoś wbije Wam nóż w plecy. „This War of Mine” sprawiło, że wiele razy naprawdę czułam się podstawiona pod ścianą, jak wtedy gdy mogłam zabrać wózek inwalidzki choremu, by przewieźć więcej zapasów do schronu. Albo gdy ranny dziadek zapukał do moich drzwi z przerażeniem prosząc o pomoc, a towarzysze zabronili mi go wpuszczać, wietrząc zasadzkę.
Chłopak spogląda prosto na nas, zastygły w przerażaniu, nie może nawet drgnąć. Ostatnie, co dostrzegamy, to drobny płomień spowijający tajemniczy pakunek. I wtedy domem wstrząsa eksplozja…
„This War of Mine” cenię za dojrzałą opowieść o trudach okupacji, pełną wzruszających ale i okrutnych momentów. Żadna gra planszowa nie niesie ze sobą takiego ładunku emocjonalnego.
Jak jest z regrywalnością?
W „This War of Mine” znajdziemy dwa scenariusze, ale bliższe prawdy byłoby określenie ich po prostu innymi wariantami gry, ponieważ każdy z nich korzysta z tej samej Księgi Skryptów. Scenariusze różnią się od siebie jedynie modyfikacją zasad i warunkiem ukończenia gry oraz szczątkową fabułą początkową i epilogami. Wszystkie wydarzenia pośrednie mogą wydarzyć się także w trybie podstawowym, który możemy traktować jak samouczek lub właściwą grę.
W grze znajdziemy zaledwie 15 kart wydarzeń i 3 karty rozdziałów. I nie da się ukryć, że przy n-tej powtórce da się odczuć pewną powtarzalność, nawet jeżeli opisane zdarzenia będą występowały w losowej kolejności, będziemy przecież wiedzieć czego się spodziewać. Ja traktuję jednak ten element gry jako ramę konstrukcyjną, której schemat nie przeszkadza mi w ogóle z obcowania z bogatą warstwą fabularną.
Druga sprawa jest taka, że „This War of Mine” nie da się przejść za pierwszym razem. Tak jak w pierwowzorze, musicie najpierw wyczuć wszystkie zależności i mieć cholerne szczęście, by spełnić wymagania stawiane przez scenariusz. Nastawcie się na to, że wciąż będziecie zaczynać grę od nowa, bo śmierć czyha na każdym kroku. I każdy kolejny raz będzie równie ciekawy, co ten pierwszy. Nie znam drugiej takiej gry przygodowej, która byłaby w stanie zapewnić graczom tak wysoką regrywalność.
Nie czytaj instrukcji – zagraj
Znacie ten moment, gdy w końcu na stoliku ląduje długo wyczekiwana planszówka, ale nie możecie w nią od razu zagrać, bo najpierw trzeba się przebić przez 30 stron instrukcji? No właśnie. Twórcy „This War of Mine” podeszli do sprawy zupełnie inaczej. Chociaż gra ze względu na ilość elementów i mechanikę nie należy do najłatwiejszych, to ma ona niesamowicie przyjazny tryb wprowadzający.
Wystarczy zapoznać się z dwoma stronami pokazującymi jak należy rozłożyć wszystkie komponenty i możemy zasiadać do gry. Cała rozgrywka dzieli się bowiem na kolejne fazy dnia i nocy, a instrukcja przeprowadza kolejno przez wszystkie z nich w taki sposób, że gramy od razu, a nie jedynie zapoznajemy się z przykładami. To jest genialny system, z którego inni producenci gier fabularnych powinni brać przykład!
Próg wejścia jest zatem bardzo niski i z powodzeniem w „This War of Mine” poradzą sobie nawet osoby, które stawiają pierwsze kroki na planszówkowym polu. Wszystko jest wytłumaczone prostym językiem i poparte przykładami. 10 minut po rozłożeniu gry będziecie już grać i przeżywać przygody. Za to należą się twórcom ogromne brawa.
Jak się gra, czyli o mechanice słów kilka
Ponieważ „This War of Mine” jest grą o przetrwaniu, najważniejszym elementem zabawy będą Wasze postacie – maksymalnie możecie kontrolować cztery z nich. Gdy bohater jest całkowicie sprawny i zdrowy może wykonać za dnia trzy akcje. Jego ruchy będą ograniczać jednak stany o czterech poziomach. Każdy stan rządzi się innymi prawami. Przykładowo depresja na drugim poziomie nie wpływa jeszcze na nic, ale głód na drugim poziomie odejmuje już jedną akcję. Pojedyncza rana z kolei również odejmuje jedną akcję postaci. Na powyższym zdjęciu widzicie bohaterki, które nie mogą wykonać już żadnej akcji w schronie ponieważ liczba czarnych kropek na ich stanach przekracza w sumie liczbę 3 dostępnych akcji.
Należy zapamiętać, że jeżeli postać w jakimkolwiek momencie gry zwiększy stan na czwarty poziom, spotka ją śmierć – czy to z przemęczenia, głodu czy depresji. By temu zapobiegać należy likwidować negatywne stany odpowiednimi zasobami/czynnościami. Np. wypicie bimbru obniża stan depresji, ale zwiększa zmęczenie. Z kolei konserwa obniża o 2 poziomy głód, a warzywo zapobiega jedynie wzrostowi głodu.
Dzień rozpoczynamy od rozpatrzenia karty wydarzenia. Następnie przydzielamy każdemu bohaterowi tyle akcji w schronieniu, na ile pozwala jego stan. Możemy wykonywać akcje na polach i kartach schronienia (np. przekopanie gruzu w celu dostania się do następnego pomieszczenia), wykonywać akcje na kartach sprzętów (np. produkcja bimbru, gotowanie zupy) oraz konstruować nowe sprzęty odrzucając przy tym określoną liczbę żetonów.
W fazie zmierzchu musimy napoić i nakarmić nasze postacie. Każda zużywa 1 znacznik wody (gdy nie możemy napoić bohatera rzucamy kością i przyznajemy punkt głodu lub depresji) oraz 1 lub więcej żetonów żywności (niektóre zatrzymują tylko głód, a niektóre go obniżają o daną wartość).
Wieczorem przydzielamy każdemu bohaterowie jedną z ról. Możemy położyć ich w łóżku by ich zmęczenie spadło do zera, możemy położyć ich na podłodze, by zmęczenie spadło o 2 poziomy, wystawić na warcie lub wysłać na wyprawę. W przypadku tych ostatnich czynności zmęczenie podnosi się o 1 punkt.
Na początku wyprawy wybieramy jedno z trzech dostępnych miejsc, przydzielamy ze schronu ekwipunek i przygotowujemy talię nieznanego w zależności od wybranego miejsca. Następnie karty te rozpatruje się jedna po drugiej. Zazwyczaj przechodzenie do kolejnej karty wiąże się z wyborem czy odrzucamy więcej kart czy podnosimy poziom hałasu i ryzykujemy rzut kością. Jeżeli dopisuje nam fart, będziemy mogli zgarnąć obiekty z talii znalezisk (to jest główny cel wyprawy!).
Brak szczęścia w kościach i kartach jest dość dotkliwy ponieważ wiąże się on z rozpatrywaniem kart mieszkańców, którzy w przeważającej większości nie są przyjaźni… Starcia rozpatrywane są na zasadzie przewagi w rzutach kości, które też uzależnione są od aktualnego ekwipunku. Generalnie otrzymanie jednej rany jest wysoce prawdopodobne, a na pojedynczych strzałach nigdy się nie kończy.
Zanim bohaterowie wrócą z wyprawy następuje faza intruzów, którzy atakują schron. Intruzi mogą poważnie uszczuplić nasze zapasy, a nawet zabić wartownika. Po walce postacie wracają z wyprawy i przekładają zdobyte zapasy do magazynu schronu. W tym momencie następuje już tylko przydzielenie opatrunków i leków, sprawdzenie karty losu, która wymaga rozpatrzenia dodatkowych kwestii np. charakteru C bohatera i pociągnięcia karty akcji specjalnej, która może być aktywowana w dowolnym momencie.
Co jeszcze warto wiedzieć przed zakupem, czyli dla kogo jest This War of Mine
Chociaż na pudełku znajdziecie zapis o średnim czasie gry wynoszącym 120 minut to spodziewajcie się, że spędzicie tu znacznie więcej czasu. W naszym przypadku przeciętna sesja rozciągała się na 3,5 godziny. Jasne, niekiedy było też i krócej, bo Ponury Żniwiarz skutecznie popsuł nasze plany, ale musicie pamiętać, że to nie jest krótka gra. Na szczęście grę można przerwać i zapisać jej stan wykorzystując specjalne formularze.
Warto jednak zauważyć, że czas upływa niepostrzeżenie przy „This War of Mine”. Gra tak bardzo wciąga, że nie czuje się tych kolejnych godzin.
Chociaż jest to tytuł w zamyśle kooperacyjny, to naszym zdaniem najlepiej sprawdza się w przypadku pojedynczego gracza lub ewentualnie dwójki osób. Dlaczego? Ponieważ nie ma tutaj ani rozpisanych ról (gracze nie grają daną postacią, ale wszystkimi na raz), ani zajęć dla większej grupy (np. tak jak w „Detektywie” gdzie ktoś może robić notatki, ktoś czytać karty, a kto inny korzystać z aplikacji). W grze panuje zasada, że gracz, który trzyma Księgę Skryptów ma decydujący głos. Ale wiecie, jak to w praktyce wygląda.
Zapomina się o przekazywaniu Księgi, decyzje podejmuje się wspólnie, ale bardzo łatwo tutaj o tzw. syndrom samca alfa, czyli jednej osoby, która dominuje nad pozostałymi. Nie wyobrażam sobie grać w pięć czy sześć osób, bo istnieje tutaj duże ryzyko, że większość bardziej się zmęczy „nicnierobieniem” niż wczuje się w atmosferę gry. Dlatego dla mnie to przede wszystkim perfekcyjna gra solo i „taka sobie” do typowej kooperacji.
„This War of Mine” zachwyci wszystkich także oprawą wizualną i poziomem wykonania. Plansza i postacie pochodzą z oryginalnej gry wideo. W Księdze Skryptów nie ma literówek, a wszelkie oznaczenia kart są czytelne i klarowne. 12 figurek i kart postaci wpływa także na regrywalność. Szkoda jedynie, że tak, jak wspominałam na początku, kart wydarzeń lub scenariuszy nie ma więcej w podstawce, ale to na pewno nadrobią dodatki.
W „This War of Mine” gracze komputerowi odnajdą tyle samo emocji co w pierwowzorze, ale na pewno pozytywnie zaskoczy ich poziom trudności. Z kolei osoby, które nigdy nie widziały nawet produkcji 11 bit studios nie poczują się w jakikolwiek sposób pominięte.
This War of Mine: Gra planszowa - Ocena końcowa
-
10/10
-
8/10
-
6/10
-
10/10
-
9/10
This War of Mine: Gra planszowa - Podsumowanie
Jedyna w swoim rodzaju gra przygodowo-ekonomiczna. Odważna, przepięknie wydana, zmuszająca do myślenia, poruszająca opowieść o przetrwaniu w czasach okupacji. Idealna dla jednego gracza lub mniejszej grupki osób.
Gra może Ci się spodobać, jeżeli:
- szukasz gry dla pojedynczego gracza
- szukasz połączenia ekonomii i decyzji moralnych
- szukasz gry z ambitną i dojrzałą fabułą
- uwielbiasz pierwowzór 11 bit studios
- chcesz zaawansowanej gry, w którą pograsz bez czytania instrukcji
Gra może Ci się nie spodobać, jeżeli:
- zależy Ci na wysokiej interakcji między graczami
- poważna, wojenna i przejmująca tematyka Ci nie leży
User Review
( votes)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Galakta