Nienawidzę gotować, ale uwielbiam poznawać nowe smaki i oglądać ``MasterChefa``, zwłaszcza jego amerykański wariant z diabolicznym Gordonem Ramsayem. Z wielką ciekawością sięgnęłam zatem po licencjonowany produkt wydawnictwa Clementoni, nawiązujący do popularnego programu telewizyjnego. Komu przypadnie do gustu ta produkcja?
W naszym kraju „MasterChef” jest relatywnie młodym programem telewizyjnym, ale jego pierwowzór zadebiutował w Wielkiej Brytanii już w 1990 roku, a więc w czasach kiedy u nas pierwszy prym wiodła „Randka w ciemno”, „Idź na całość”, „Koło fortuny” czy „Szansa na sukces”. Gotowanie nie było wtedy trendy, a teleturnieje dopiero się rozkręcały. W Polsce pierwszy odcinek „MasterChefa” pojawił się dopiero we wrześniu 2012 roku i do tej pory doczekaliśmy się jego siedmiu sezonów. Ostatnie edycje straciły już nieco na oglądalności, ale wciąż potrafią budzić emocje. Mnie najbardziej zaskakuje w tym programie wyobraźnia uczestników i to jak potrafią z niczego wyczarować potrawy, o których nawet nigdy nie słyszałam. A jak na tle programu wypada gra oparta na jego licencji?
MasterChef – co w pudełku?
Na zewnątrz pudełko prezentuje się całkiem ciekawie. Zachęcająco wypada chociażby sama ilość kart – jest ich tutaj aż 200. Niestety po otwarciu opakowania daje o sobie znać pierwsza bolączka tej gry – oprawa wizualna. Oglądając je miałam wrażenie, że wydawca poskąpił na zatrudnieniu prawdziwego fotografa i zaserwował nam obrazki rodem z kart restauracji w PRL. Dania są niezwykle fikuśne, ale zdjęcia zupełnie odbierają na nie apetyt. Doskonale wiem, jak trudno jest zrobić przyzwoitej jakości fotografię jedzenia, uczyłam się i interesowałam fotografią reklamową. Niestety obrazki z tej gry do pięt nie dorastają przeciętnym zdjęciom z Instagrama.
Brakuje im finezji, atrakcyjnego tła, podkoloryzowanych barw czy klimatycznego podświetlenia. Podobnie sprawa się ma z kartami produktów. Istnieje milion sposobów na ciekawe przedstawienie pietruszki, szparagów, pomidorów czy kukurydzy. Tutaj mamy do czynienia ze stylistyką z gazetek reklamowych supermarketów i to tych mniej ekskluzywnych. Szkoda, bo przecież najpierw „jemy” oczami i w gra o gotowaniu powinna być równie piękna, co dania na naszych talerzach.
Jakość papieru także pozostawia sporo do życzenia – wygląda jakby był poddawany recyklingowi, ma barwę bardziej szarą niż białą. Rewers również nie budzi cieplejszych uczuć – wygląda po prostu niechlujnie. Pozostałe elementy to głównie tekturowe żetony, którymi również nijak nie można się zachwycić. Jest to jedna z najbrzydszych gier z jakimi miałam do czynienia, choć zdaję sobie sprawę, że moje oczekiwania są bardzo wysokie. Sami oceńcie po załączonych fotografiach, czy taka jakość Wam odpowiada i nie będzie kłuć w oczy przez resztę zabawy.
MasterChef – zasady gry
No właśnie, zabawa. Na czym w ogóle polega gra? Nie da się jej zaklasyfikować do żadnego konkretnego gatunku, choć ma ona w sobie elementy storytellingu. Dobra wiadomość jest taka, że dość wiernie stara się oddać realia show. Zła natomiast dotyczy grywalności – zależeć ona będzie głównie od Waszych predyspozycji. Zacznijmy od wariantu podstawowego.
Każdy z graczy wybiera sobie jeden pionek i otrzymuje żetony symbolizujące pionki przeciwników. Na środku stołu umieszczamy dwie tabliczki – na najgorsze i najlepsze danie oraz dwa rodzaje kart ocen i przetasowaną talię składników. Karty z przepisami nie są tutaj używane. Pierwszy z graczy zostaje jurorem i otrzymuje karty z ocenami, a następnie rozdaje każdemu z graczy po 6 kart składników. Teraz potajemnie każdy z graczy wybiera cztery z nich starając się wybrać takie, z których będzie mógł sporządzić danie. Uwaga – dania sporządzamy wyłącznie w wyobraźni. Nie grze nie ma żadnych reguł czy wzorców, którymi moglibyśmy się podeprzeć. Produkty nie mają też jakichkolwiek wartości punktowych.
Następnie każdy gracz odkrywa pozostawione przez siebie składniki, nazywa swoje danie i krótko opisuje jak by je przygotował starając się przekonać pozostałych, że jego potrawa jest najpyszniejsza. Po prezentacji każdy z graczy wybiera w tajemnicy żeton przeciwników i kładzie jeden na tabliczce z najlepszym i najgorszym daniem. Po odkryciu żetonów juror daje jedną kartę symbolizującą najlepsze danie wybranemu przez siebie graczowi i jedną symbolizującą danie najgorsze temu graczowi, który w jego mniemaniu najsłabiej poradził sobie z zadaniem. Karty te są niejawne dla pozostałych graczy – zapoznają się z nimi jedynie Ci, którzy je otrzymali od jurora.
Następnie przystępuje się do fazy punktacji. Kto otrzymał 1 głos na najlepsze danie otrzymuje 1 czapkę kucharską (1 punkt). Kto zdobył minimum 2 głosy – otrzymuje 2 punkty. Punkty przyznawane są też tym graczom, którzy wspólnie wskazali najgorsze danie – otrzymują oni także po jednym punkcie. Kary za wymyślenie najgorszego dania nie ma. Ten z graczy, który otrzymał kartę z oceną najlepszego dania zostaje jurorem w kolejnej rundzie. Po trzech rozdaniach gra się kończy i przystępuje się do punktacji finałowej. Uwzględnia się w niej nie tylko otrzymane czapki kucharskie ale też wszystkie karty ocen (1 punkt za kartę z najlepszym daniem i -1 punkt za kartę z najgorszym). Wygrywa rzecz jasna gracz z największą liczbą punktów.
W wariancie zaawansowanym na początku gry dochodzi draft. Po otrzymaniu sześciu składników każdy gracz daje w tajemnicy po 1 karcie graczowi z lewej i po 1 karcie graczowi z prawej strony. Reszta przebiega bez zmian. Ciekawszym wariantem jest tzw. test inwencji, w którym na początku losowo układa się na stole po 5 składników na gracza tworząc rzędy. Na początku zabawy juror losuje z talii jedną kartę produktu, który będzie obowiązkowym składnikiem dania każdego z graczy. Następnie w czasie rzeczywistym każdy gracz odkrywa karty składników używając do tego jednej ręki i decyduje, czy zabrać go do siebie, czy pozostawić na stole odkryty, skąd mogą go zabrać inni gracze. Gdy wszystkie karty znajdą się już na rękach graczy, przechodzi się do standardowego tworzenia dań.
Zupełnie odrębnym wariantem gry jest tzw. test smaku. Używa się w nim wyłącznie 100 kart z przepisami. W tym zadaniu juror losuje dwie karty obrazkami do góry i kładzie je przed pierwszym graczem. Ten wybiera jedną potrawę, a następnie stara się odgadnąć produkt, z którego się ona składa. Jeżeli mu się to uda, otrzymuje punkt i przekazuje prawo do odgadywania kolejnego składnika następnemu graczowi. Jeżeli nie trafi w składnik, zostaje wyeliminowany do końca tej tury. Ta kończy się w momencie, gdy ostatni z graczy zgadnie wszystkie składniki lub zostanie wyeliminowany. Nie ma tu limitu kolejek, więc należy ustalić wcześniej po ilu kółkach gra się skończy.
MasterChief – wrażenia z gry
Należę do tych „wybitnie uzdolnionych” pań domu, które cierpią katusze przy obieraniu ziemniaków, przypalają garnki i za diabła nie potrafią zapamiętać nawet najłatwiejszych przepisów. Do dzisiaj nie potrafię z pamięci powiedzieć jak się robi naleśniki, makaronową zapiekankę albo biszkopt, chociaż robiłam je wielokrotnie w ciągu swojego życia. I teraz wyobraźcie sobie co musiałam czuć, gdy dostałam do ręki jagnięcinę, miętę, kiełki soi i ostrą papryczkę. Pot wypełzł na moje czoło, usiłowałam odszukać w zakamarkach umysłu choćby jedno maluteńkie danie, które robi się z tego mięsa. Gdzie tam, przecież znam się tylko na parówkach i kurczaku :-).
Oczywiście to tylko gra i to w dodatku oparta na storytellingu. Mogłam zatem powiedzieć śmiało, że proponuję „faszerowaną gulaszem z jagnięciny paprykę, ozdobioną kiełkami soi (je się w ogóle je? :D) i listkiem mięty”, chociaż w istocie nie mam pojęcia, czy takie smaki do siebie by w ogóle pasowały. Grunt, by wywrzeć odpowiednie wrażenie na jurorze i pozostałych graczach. Wiele zależy właśnie od tego z kim będziecie grać w „MasterChiefa” i czy będziecie czerpali przyjemność z rozmawiania o jedzeniu, bo do tej czynności w zasadzie sprowadza się ta gra.
Ja na przykład odkryłam, że najbardziej lubiłam być jurorem, który słucha prezentacji pozostałych graczy, ponieważ czułam się tak, jakbym oglądała program. Grzesiek ma dryg do gotowania i to też objawiło się w grze – tworzył wymyślne potrawy, przy opisywaniu których aż ciekła ślinka. Moja mama miała pretekst do tego, by pochwalić się przepisami rodzinnymi, ale tata, który tak jak ja, przychodzi do kuchni jedynie po to, by wstawić wodę na herbatę, zupełnie nie umiał się tu odnaleźć.
Warto też podkreślić, że kwestia punktacji ma tutaj znaczenie drugorzędne. Otrzymywanie punktów za najlepsze danie może niektórym przyniesie satysfakcję, ale my czerpaliśmy przyjemność z samej prezentacji i wymyślania potraw.
Paradoksalnie, bo nie jest to główny tryb „MasterChefa” najbardziej podobał nam się wariant „test smaku”, w którym odgadywaliśmy składniki dań. Większość z nich stanowiła wyzwanie nawet dla mojej mamy. Niektóre potrawy miały nawet po 17 składników i to wcale nie takich oczywistych jak jajko czy ryż, lecz np. policzek wieprzowy, likier amarone, ser grana padano czy trufle morskie. Część informacji dało się wyciągnąć z samego zdjęcia, ale rzadko się zdarzało, by ktokolwiek z nas wymienił wszystkie składniki do końca.
Czy ta oprawa wizualna, na którą tak narzekałam we wstępie sprawiła, że odebraliśmy tę grę inaczej? Tak naprawdę nie wpływa ona na grywalność, ponieważ w karty nie wpatrujemy się intensywnie (pomijając tryb testu smaku), a zabawa w dużej mierze przebiega w naszej wyobraźni. Uważam jednak, że byłoby milej, gdyby zdjęcia bardziej pobudzały żołądki i proces twórczy.
Na pewno „MasterChef” nie jest uniwersalną pozycją familijną. To produkt przeznaczony dla ściśle określonej grupy ludzi – fanów jedzenia, osób potrafiących rozmawiać o kulinariach, graczy lubiących storytelling i mechaniki posiadające luźne zasady. Z jednej strony to chyba dobrze, że nie jest to kolejna karcianka o zbieraniu zestawów, a bardziej oryginalny produkt. Z drugiej jednak czuje się w niej jakiś niewykorzystany potencjał rywalizacyjny, coś co motywowałoby do następnych partii. Szkoda, że chociażby nie stworzono trybu wykorzystującego obie talie kart – produktów i dań. Z tego właśnie względu myślę, że „MasterChef” lepiej sprawdzi się w roli prezentu dla osoby, która lubi gotować i nie ma wielkich oczekiwań co do gier planszowych (bądź nawet nie gra w nie w ogóle) niż dla graczy szukającej solidnej pozycji o gotowaniu. Fajnie, że choć jest to produkt oparty na znanej licencji, to nie uderza mocno po kieszeni – aktualnie kosztuje około 55 zł (sprawdź najnowsze promocje w sklepach internetowych).
MasterChef - Ocena końcowa
-
4/10
-
4/10
-
5/10
-
6/10
-
8/10
MasterChef - Podsumowanie
Bardziej skłania ku rozmowie niż do rywalizowania o punkty. Dość oryginalny produkt łączący w sobie storytelling (wymyślanie potraw) z elementem tajnego głosowania. Szkoda, że nie pokuszono się o bardziej atrakcyjne wykonanie.
Gra powinna Ci się spodobać jeżeli:
- lubisz oglądać MasterChefa
- masz w głowie dużo przepisów lub bujną wyobraźnię
- lubisz rozmawiać o jedzeniu
- niekoniecznie jesteś fanem gier planszowych
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
- storytelling Cię nudzi
- gotowanie nie jest Twoją pasją
- szukasz typowej gry o gotowaniu na rodzinne posiedzenie
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Clementoni